próba budowania związku (w tym na odległość)

napisał/a: kasiasze 2009-02-26 11:06
Zastanawiam sie - bedac po przejsciach i po 40-tce... Czy dwoje niezaleznych ludzi bez zobowiazan (w kazdym niewiele juz zobowiazan, dzieci duze) powinno, jesli chca zwiazku, po prostu ze soba zamieszkac? Od lat nie mieszkalam z zadnym mezczyzna, nie dzielilam z nim zycia. Spotkalam kogos, ktoremu chce m isie codziennie spogladac w oczy, bo bez tego mi zle.
Mysle, ze prawdziwy zwiazek dla ludzi w pewnym wieku (i potrzeby psychiczne i ustalone seksulane,) powinien skonczyc sie zamieszkaniem razem. Do tego jesli dwoje nadwrazliwych - latwiej sie dotrzec? Miec wspolne sprawy? Ja tego potrzebuje.

Czy ktos zgadza sie z moja opinia czy moze powinnam zgodzic sie na niemieszkanie razem i spotykanie sie jesli akurat oboje maja czas. Ale jest tyle do roboty (jestesmy aktywni), ze jednego dnia jedno ma luzniej a innego drugie. Trudno sie zgrac.
Opinia koncowa - moim zdaniem dopiero wspolne mieszkanie oznacza prawdziwy zwiazek.
napisał/a: ~gość 2009-02-26 11:18
kasiasze, ja jestem dużo młodsza, ale wydaje mi się, że powinniście zamieszkać razem. Jesteście obydwoje dojrzałymi i odpowiedzialnymi ludźmi więc dlaczego nie??
napisał/a: sorrow 2009-02-26 12:21
kasiasze, jeśli nie mają zobowiązań to zależy w pełni od tych ludzi. Czy oboje tego chcą, czy też się boją, albo im nie na rękę w pewnym sensie. Nie mieszkając ze sobą zaangażowanie w związek nie jest pełne... w końcu spija się cąła śmietankę unikając pewnych problemów życia codziennego. Z drugiej strony śmietanka szybko się kończy i co wtedy zostaje :)? Gdzie wypracowana wzajemna codzienna obecność i pomoc tak potrzebna w późniejszych latach?
napisał/a: kasiasze 2009-02-26 13:05
Dokładnie się z Tobą zgadzam sorrow... i podoba mi się Twoje spojrzenie, które mnie utwierdza w przekonaniu, że rozpoczęcie spędzania życia razem można tylko od zamieszkania ze sobą. Ja chce, zaś on wydaje się że nie, znaczy chyba problem polega na tym, że nie wiem czego on chce (boi się?). Czeka być może ze wszystkim na moją inicjatywę. Przejmę ją, ale najpierw chcę się utwierdzić w słuszności swojego podejścia ... Spędzanie codzienności - to jest chyba to?
napisał/a: Dzwoneczek1 2009-02-26 13:24
To jest to...sprawdzić,czy w życiu codziennym, całkiem prozaicznym, jest Wam równie dobrze, jak i wtedy gdy nie jesteście ze sobą tylko od czasu do czasu...w końcu jaki jest inny sposób,by się przekonać:) Obydwoje jesteście dojrzałymi ludźmi, próbujcie:)
napisał/a: Martwy 2009-02-26 17:05
Czy dopiero wspólne mieszkanie oznacza pełny związek... hm, nie radykalizowałbym tak.

No, ja akurat swoje fazy związku z mieszkaniem i niemieszkaniem razem przeżywałem wcześniej, ale nie moge powiedzieć żeby fakt wspólnego zamieszkania coś specjalnie zmienił. Oczywiście oprócz możliwości spędzania razem więcej czasu.
Ale nie było nic z "opadania łusek z oczu" czy "odkrywania nowego ja u mojej żony". Niczym specjalnie nie byłem zaskoczony, ani zdziwiony.
Może dlatego że się dość dobrze i długo znaliśmy.

Wydaje mi się że dla jednej osoby fakt zamieszkania razem może być ważny, może być jakąś cezurą, dowodem oddania itd. Inna znowu osoba może nie widzieć w tym fakcie nic szczególnego - a tym samym nie można przypisywać temu że nie występuje z inicjatywą żadnego szczególnego znaczenia. Na propozycję wspólnego zamieszkania taka osoba może zareagować bez emocji "okej, może rzeczywiście będzie fajnie, nie myślałem/łam o tym". Reakcja jak na propozycję wspólnego wyjazdu na urlop.

Nie wydaje mi się żeby taka reakcja świadczyła o jakimś mniejszym zaangażowaniu, wątpliwościach czy obawach. Może o tym swiadczyć, ale niekoniecznie. Może po prostu wynikać z innego nastawienia i innych priorytetów.

Ja przynajmniej w tym nie widzę nic szczególnego. Jak byłem młodszy (no, teraz stary tez nie jestem ) to chyba bardziej wydawało mi się to ważne. Różnie się życie plecie, do różnych rzeczy się ludzie przyzwyczajają...

W każdym razie - nie stawiałbym tego tak dogmatycznie, że "nie proponuje wspólnego zamieszkania , to znaczy że mu tak naprawdę nie zależy".
Ja np. uważałbym za wystarczający argument żeby nie proponować wspólnego zamieszkania fakt że partnerka miałaby ode mnie daleko do pracy - a proponując wspólne mieszkanie, właściwa moim zdaniem jest propozycja zamieszkania u mnie.
Rozumowałbym tak: będzie miała daleko, więc może nie chcieć u mnie tylko u siebie, a nie chcę się do niej wpraszać, a to byłaby forma wpraszania się itd.

Coś jak mechanizm tego znanego problemu starego małżeństwa gdzie przez całe życie mąż jadł wierzchy bułek a żona spody, bo każde myślało że ta druga strona lubi bardziej właśnie tę swoją część bułki, kochali się tak bardzo że nie chcieli odbierać drugiej stronie tej drobnej radości, podczas gdy tak naprawdę było odwrotnie...

Czasem po prostu trudno dobrać słowa.
Może być tak że on nie proponuje bo obawia się że nie chcesz, a nie chce w ten sposób wywierać presji...
napisał/a: Monini 2009-02-26 17:14
kasiasze, moim zdaniem zamieszkanie razem najlepiej daje nam poznac druga osobe, jestem jak najbardziej za. A jesli mozna wiedziec, to kto do kogo mialby sie przeniesc? Bo jesli on do Ciebie to normalne, ze nie zaproponuje tego pierwszy...
napisał/a: kasiasze 2009-02-26 20:30
hm ja do niego :) coz, on ma swoje samodzielne, ja nie - choc rzecz jasna nie DLATEGO chcialabym (czy jasna? jasna, jasna! - swietnie sobie radze!)
Chodzi takze o to, ze oboje jestesmy nieco zwariowani i niepoukladani, mamy pasje, swoje "wyjscia" nie zawsze razem. Miewamy tez tez humory (moze poczatki meno- i andropauzy), zatem sa dni ze sie mniej nam chce (czegokolwiek) plus brak czasu. Dwa dni on bardzo zajety, ja akurat zas mam wiecej czasu. Mi sie chce, on zakecony, nadciaga wieczor, juz sie zadnemu nie chce ruszyc. Potem kolejne dwa dni ja zajmuje sie czyms, ze juz nie planuje spotkania. On wtedy chcialby. A jednemu i drugiemu brak wszak przytulenia, porannego buzi. Slow na zywo!
Nie wiem czy racje ma martwy - on nie proponuje bo nie chce wywierac presji, strach przed odmowa?
Opinia Twoja, martwy, swoja droga, zachwiala ma opinia, ze prawdziwy zwiazek w wieku 40-tu czy 50-ciu lat to wspolne mieszkanie i nie ma dwoch zdan.
Moze nadal tak uwazam, ale ... rzeczywiscie moga byc inne przeslanki nieproponowania (niekoniecznie brak zaangazowania).
Jednak, przyznacie - to z JEGO ust p o w i n n y pasc slowa-propozycja zamieszkania. Bo u niego. ??
napisał/a: sorrow 2009-02-26 22:23
Jeśli do niego, to rzeczywiście optymalnie by było, żeby on zaproponował. Wtedy unika się tej dwuznacznej sytuacji, że chcesz się wprosić :).

Dla mnie to cały czas brak chęci na pełne zaangażowanie. Pomyśl sobie przez chwilę. Mieszka sam, może gosposia wpada czasem, więc ma posprzątane, wychodzi kiedy chce i z kim chce, zaprasza kogo chce... sama wolność. Do tego ma piękną miłość w twojej osobie i spotyka się z tobą w wystarczającej ilości. Czy jemu potrzeba czegoś więcej :)? Idealne życie... a jeśli idealne, to po co je zmieniać? Żeby piękna miłość zamieniła się w codzienność, ograniczenie wolności (do pewnego stopnia), wojny domowe? Tak właśnie myślę, że w ten sposób on myśli. Dla mnie to właśnie brak pełnego zaangażowania. Tak jest wygodniej i bezpieczniej... zgoda, ale związek w ten sposób jest niepełny.

Jesteś po prostu jednym z wielu elementów jego życia... co prawda tym najpiękniejszym. On nie widzi potrzeby, żeby nagle wszystkie te elementy ze sobą pomieszać i utworzyć zupełnie nowy twór - całkowitą wspólnotę, jedno ciało, jedną duszę :).
napisał/a: kasiasze 2009-02-26 22:34
Drogi sorrow .... zdaje sie, przy calej swej madrosci trafiles .... zdaje sie ...
No tak, ale dla kobiety, zwlaszcza dla kobiety nie jest to pelny zwiazek. Dla mezczyzny z czasem chyba tez? W koncu, jak ciagle o tym pisze ... i ja jestem dosc wolnosciowa, mam swe zajecia. Chce je miec bez koniecznoci tesknoty, bo od trzech dni nie widzielismy sie, nie gadalismy i w ogole ...
Czy sadzisz, ze wolalby zrezygnowac raczej ze mnie niz przyjac moj warunek (rozmyslam nad nim powoli...) spedzania codziennosci czyli zamieszkania?
--- rzeczywiscie gosposia przychodzi :) podkreslal to, niby mimochodem i zabawowo ... czy aby mnie ostrzec (mi zona juz niepotrzebna? he he ....
sama nie wiem i sie gubie, mi spotkania spontaniczne nie wystarczaja

chetnie (co do bycia z nim w domu) opowiem pewna historie, ale poprosze o komentarz do tego poki co, co powyzej
napisał/a: sorrow 2009-02-26 23:24
kasiasze napisal(a):Czy sadzisz, ze wolalby zrezygnowac raczej ze mnie niz przyjac moj warunek

Tego nie wiem :). W każdym razie obecny układ najwyraźniej mu odpowiada. Być może to kwestia jego poprzedniego związku... może się nie układało w tych codziennych sprawach. Jest więc zrażony do wspólnego życia. Może nawet się boi, że jak się wprowadzisz, to cała miłość wyparuje.

Znam taką "rodzinę" - mąż, żona i dziecko. Mąż i żona dość często się kłócili... o różne sprawy... o czas, o pracę, o obecność teściowej i inne sprawy. Wszystko tak się nawarstwiło, że się rozwiedli i on się wyprowadził. Przez krótki czas ich relacje zupełnie się rozluźniły. Dość szybko jednak on z odwiedzania dziecka co tydzień przeszedł na odwiedzanie częstsze. W końcu przychodził codziennie, a często nawet jak dziecka nie było. Teraz przychodzi prawie zawsze... rozmawiają ze sobą, jedzą ze sobą, a potem... on idzie do domu :). To już trwa lata. Prawdopodobnie tak im wygodniej, prawdopodobnie uciekli od wielu problemów. Ale czy to jest rodzina? Według mnie nie do końca :).

Chodzi mi o to, że mieszkanie ze sobą niekoniecznie uczyni was bardziej szczęśliwymi, ale z pewnością będziecie mieli więcej szansy być ze sobą "na dobre i na złe".
napisał/a: kasiasze 2009-02-27 00:07
taaa... dylematy ... wiem, ze to czlowiek serca, jak juz cos robi, jest z kims - wklada wysilek, "nie obija sie", dba, by bylo fajnie. zreszta poprzedni zwiazek to trauma, smierc zony.
Byc moze, nieco zmeczony zyciem, woli uklad spontanicznych spotkan . chociaz ... musze podac taki przyklad, jak dasz rade sorrow, poprosze o twe "swiete slowa" :)

kiedys nagle zaproponowal, abym moze pobyla u niego przez weekend, on jedzie z kolegami nad morze, jakies zawody jednego z nich... hm ... nie chodzilo o zwierzaka, sadze, ze i nie o dobytek... (zadne tam pilnowanie mieszkania) - to o co?? mialam sobie "pobyc" w jego zaciszu, ale sama, bez niego ...
niekonwencjonalna propozycja. ja (moze glupio) zrazu nie przyjelam jej, wydala mi sie dziwaczna i troche sie najezylam - zamiast MI zaproponowac wspolny wyjazd, to nagle ... "pobadz sama". uslyszalam " moze by ci bylo milo i fajnie"
powiedzialam, ze mam kupe spraw na glowie i troche bez sensu.
jasne
przemyslalam jednak przez noc i nastepnego dnia stwierdzilam, ze "no dobra, czemu nie"
ale on sie juz wycofal - podobno wyjazd odwolano ... przyszlo mi do glowy, ze moze wcale nie bylo zadnych planow wyjazdowych .... tylko PO CO ta propozcyja?