Historia Złego Jana i Dobrych Rodziców.

napisał/a: Jan Kowalski 2014-08-19 20:21
Szanowni, drodzy, mili, kochani,

Nigdy nie sądziłem, że nadejdzie taki dzień, że ze swoim problemem zgłoszę się na forum. Wierzę jednak, że Wasza i moja anonimowość pozwolą na trzeźwą ocenę ocenę sytuacji i dystans, jaki do tego jest potrzebny, a którego brakuje przyjaciołom. Z góry dziękuję za wszelką pomoc, bo wiem, że czytania jest tu sporo. A historia zaczyna się tak...

Była sobie para. Wciąż jeszcze młodzi, choć bliżej było im trzydziestki niż nastu lat. Oboje dawno po studiach, oboje pracowali. Oboje mieszkali w różnych miastach, choć odległość nie była tu przeszkodą, bo dojazd jednej lub drugiej strony zwykle zajmował mniej niż dwie godziny. Znali się od bardzo dawna, poważny związek tworzyli od lat czterech - ona od prawie roku była już narzeczoną. Wiele życiowych zawirowań sprawiło, że i on, i ona mieszkali z rodzicami (u rodziców?). Ją oryginalnie nazwijmy Ania, jego (konsekwentnie) Jan. Tyle słowem wstępu.

Przez te wszystkie lata znajomości wszystko toczyło się po dobrych torach, bez euforycznych wzlotów, ale też bez upadków czy dramatycznych rozstań. Owszem, bywały kłótnie, jednak nie kończyły się one rozdzieraniem szat i wyrzucaniem osobistych rzeczy przez okno. Sam związek przypominał bardziej stare, dobre małżeństwo - Ania i Jan w tygodniu pracowali, nie pili, nie palili, nie spotykali znajomych, których w sumie i tak mieli niewielu. Ona weekendy często spędzała u niego, wtedy razem nie pili, nie palili i raczej nie spotykali znajomych. Czasem on przyjeżdżał do niej. Było im dobrze.

Rodzice Jana trzymali się na dystans, nie ingerowali w związek. Poproszeni, zaproszeni - nie odmawiali nigdy pomocy, choć sami pozwalali Ani i Janowi żyć własnym życiem, co często powodowało niezadowolenie Ani (choć nigdy nie było na tym tle sprzeczek). Rodzice Ani z kolei zrobili na Janie ogromne wrażenie już od pierwszego spotkania. Okazali się bowiem niesłychanie ciepli, uprzejmi, pomocni. Zawsze byli blisko. Takie uosobienie wyrażenia ''do rany przyłóż''. Sama Ania zresztą była niezwykle do nich przywiązana, w końcu całe życie spędziła tylko z nimi.

Po pewnym czasie między Anią i Janem zaczęły wybuchać drobne sprzeczki związane właśnie z jej rodzicami: a to Ania musiała wrócić wcześniej ze spotkania z Janem, bo ojciec właśnie po nią przyjechał, a to musiała zameldować, gdzie jest i kiedy wróci, a to pojechała z rodzicami na wycieczkę zamiast spędzić weekend z (wtedy jeszcze) chłopakiem, a to musiała zadzwonić znów do mamy czy pójść na spacer z rodzicami. Słowem, nic wielkiego, takie drobnostki, choć ta nadmierna zdaniem Jana bliskość rodziców zaczęła trochę doskwierać. Przecież Ania i Jan już dawno skończyli 25 lat a do dyspozycji mieli tylko dwa dni w tygodniu. Trudno ocenić, czy był to wtedy rzeczywisty problem, czy dziwactwo, które Ania zwykła określać mianem niezdrowej zazdrości o rodziców.

Prawdziwy problem zaczął się jednak wtedy, kiedy Ania i Jan postanowili poszukać własnego mieszkania. Los chciał, że oferta przyszła z miasta, w którym mieszkała Ania. Już od pierwszych chwil w oględziny mieszkania zaangażowali się rodzice Ani - to oni dyskutowali ze sprzedającym, to oni mieli zdanie na każdy związany z mieszkaniem temat. I choć Jan był przy samych oględzinach obecny, to rodzice Ani grali pierwsze skrzypce w relacjach sprzedający - kupujący. Jan został uciszony, zabrakło mu siły przebicia. Tak już pozostało: rozpoczęły się rządy rodziców, ku uciesze Ani i przerażeniu Jana. W uprzejmy i uroczy sposób byli wszędzie i zawsze, takie Jan odnosił wrażenie. Czuł, że ktoś inny przejmuje obowiązki, które należą do Jana. Rodzice wtedy zajęli się już sprawdzaniem stanu prawnego lokalu - mimo że Jan wcześniej to zrobił, mieli też własny pomysł na aranżację... W końcu to cała rodzina, a nie tylko Ania i Jan mieszkanie kupują.

Mimo to, transakcja ostatecznie doszła do skutku. Wówczas na dobre zaczęły psuć się relacje między Anią i Janem. Jan poczuł się odstawiony na boczny tor. To rodzice wraz z Anią byli, pierwszymi, którzy zajęli się wynoszeniem pozostałości po byłych lokatorach. Jan dotarł po pewnym czasie - wtedy zawrzało. Zagroził Ani: albo z rodzicami, albo z nim układa sobie życie. Ku jego zaskoczeniu, Ania zaproponowała, że zwróci sumę, którą Jan włożył w zakup mieszkania. W Janie coś pękło. Zebrał Anię, przyszłych teściów i opowiedział o tym, co go boli. Jako przyszły mąż i ojciec, jako głowa rodziny, zażądał uszanowania niezależności przyszłej rodziny, przesunięcia granic i traktowania jakie należy się dorosłej i dojrzałej osobie. Niestety, o ile rodzice Ani zadeklarowali zmianę (co w praktyce niewiele dało, choć Janowi ostatecznie pozwolono zadecydować w kilku kwestiach, tego zanegować nie można), o tyle Ani bardzo się argumenty Jana nie podobały. Ona nie chciała odcinać pępowiny, o czym otwarcie i wprost mówiła.

Od tego czasu minęło kilka miesięcy. Jan nie chce, żeby Ania zerwała stosunki z rodzicami, szanuje i docenia wszystko, co zrobili, mówił o tym wielokrotnie. Wie, że to dobrzy ludzie. Ale chce też stworzyć z Anią własną rodzinę, chce mieć własne życie, które nie będzie pasmem kłótni o ciągłą obecność teściów i o to, że bezczelnie nie potrafi przyjąć od nich pomocy. Ania definitywnie stwierdza, że wszystko, czego Jan jest świadkiem to normalne relacje rodzinne, których Jan nie rozumie. Ania nie chce dorastać - tak jest jej dobrze. Tylko Janowi nie jest.

A mieszkanie? W mieszkaniu trwa w tej chwili remont, ekipę nadzoruje ojciec Ani. Jan nie może się wtrącać - przecież nie zna się na tym. Nie zagląda już do mieszkania: wystarczy, że rodzina Ani tam jest, oni się wszystkim zajmują. Janowi nakazano się cieszyć. A on bezwstydnie nie docenia tego, co inni dla niego robią.

Powiedzcie, moi drodzy, jak to ugryźć. Jakiekolwiek kłótnie/prośby/rozmowy na temat granic, których rodzice Ani nie powinni przekraczać, nie dają rezultatu -- Ania nie wie nic, Ania nie chce być niezależna, Ani taki układ odpowiada, Ania nie wie, czy dorosła do tego, żeby stworzyć własną rodzinę. To mówi Ania. Dlaczego zatem przyjęła oświadczyny? Nie wie.To też mówi Ania. Jan za to stał się wrogiem, który ma ciągłe pretensje i bez przerwy się obraża. Zły Jan taki.

A może to właśnie Jan przesadza i to on jest prawdziwym powodem kryzysu? Może ta niezależność, którą cieszy się od tak dawna sprawiła, że nie potrafi zaakceptować czegoś, co jest najzupełniej zdrowe i normalne? Może rzeczywiście nie szanuje tego, że inni chcą tylko pomóc?

Pomóżcie.

Proszę.
napisał/a: Valkiria_ 2014-08-19 20:49
Wiesz... Nawet na naukach przedmałżeńskich uczono mnie i męża, że rodzice - nawet najwspanialsi - to morderstwo dla narzeczeństwa/małżeństwa gdy są zbyt blisko, a pępowina jakoś nie chce się przerwać. I ja się z tym zgadzam w całej rozciągłości.
Pół biedy, jeśli narzeczeni/małżonkowie trzymają razem ze sobą wspólny front. Kiedy we dwoje ostudzają zapędy rodzicieli do dyrygowania ich życiem i ich wyborami. Gorzej, kiedy jedna ze stron zachowuje się właśnie tak jak Twoja Ania...
Szczerze nie mam bladego pojęcia co Ci powiedzieć i jakie podsunąć rozwiązanie, poza kategorycznymi - albo zatargać Anię na terapię dla par (to już żadna fanaberia w obecnych czasach. Opcja rzecz jasna nie tylko dla małżeństw, w ofertach poradni jak byk wisi terapia par) i może to jej uzmysłowi kaliber problemu, który może i dla niej nie istnieje, ale dla ciebie (i dla każdego normalnego człowieka...) byłby nie do zniesienia, albo psychicznie przygotować się na to, że to może być wasz koniec (powinieneś nabyć gdzieś w sobie pewności, że jeśli coś się nie zmieni to nie będziesz w stanie tak żyć i przygotować się na to, że jak postawisz ją przed wyborem, to Ania może wybrać rodziców a nie Ciebie) i zagrozić Ani odejściem.

Szczerze, więcej opcji nie widzę, zważywszy na fakt, iż przeprowadziłeś nawet rozmowę zarówno z potencjalnymi teściami jak i narzeczoną. Co z mojego punktu widzenia stawia Cię już na jakimś tam piedestale pod tytułem "ma facet jaja".


Spójrzmy na całą tą kwestię też z tej strony - gdyby to facet zachowywał się w taki sposób jak Ania, to przypuszczam, że każdy by tu napisał dziewczynie "ZOSTAW MAMINSYNKA bo to najgorszy kaliber z możliwych". (Sama byłabym w tej grupie...). Twojej narzeczonej brak choćby śladowej empatii. Ona nie chce zrozumieć tego jak się czujesz, nie chce postawić się w Twojej sytuacji. Gdybyś to ty, za przeproszeniem, nie zrobił nawet kupy bez rodziców, to Ania by się z Tobą raczej tak nie patyczkowała jak Ty z nią. Jesteś mężczyzną, widać, że masz głowę na karku, poczucie własnej dumy i godności oraz jesteś inteligentny. Mogę się tylko domyślać, że każda taka akcja Ani i jej rodziców jest dla tej Twojej męskiej dumy jak cios nożem (cała sytuacja z mieszkaniem, remontem, zepchnięcie Ciebie na najdalszy plan). Ja nie byłabym w podobnej sytuacji tak bohaterska, żeby to wszystko znieść. Odeszłabym, wychodząc z założenia, że jak się chrzani już w związku (i to de facto od początku tylko nie zwracałeś na to aż takiej uwagi) to w małżeństwie lepiej nie będzie, więc po co się w to pakować... Po co zakładać z kimś rodzinę, przed Bogiem i prawem, skoro wiemy, że ta rodzina faktycznie założona nie będzie (bo Twoja dziewczyna ponad Ciebie stawia rodziców...).

Masz też ostatnią opcję... Znosić wszystko dzielnie i udawać, że nic się nie dzieje a tak w gruncie rzeczy to jesteś szczęśliwy mimo, że Cię marginalizuje własna "już wtedy żona" bo ją kochasz i ona jest tą jedyną, więc zniesiesz nawet to, że ma Cię gdzieś a rodzice są alfą i omegą.

[ Dodano: 2014-08-19, 20:55 ]
P.S z doświadczenia napiszę Ci jeszcze tylko, że przez pół roku mieszkaliśmy z mężem razem z teściową (zanim poszliśmy "na swoje"). Teściowa, jak to teściowa, próbowała dyrygować i wchodzić na głowę. Gdyby mój mąż nie obstawał za mną i tym co ja powiedziałam w KAŻDEJ sytuacji, nie okazywał mi ciągle wsparcia i tego, że tworzymy wspólny front, to przypuszczam, że unieważniałabym małżeństwo z powodu, że facet nie jest dojrzały do tego, aby stworzyć rodzinę...
Mieszkanie urządzaliśmy po swojemu (każda ściana w innym kolorze, byle kolorowo, meble jakie chcieliśmy, całe wyposażenie, płytki do łazienki, panele, no wszystko sami sobie wybieraliśmy) a na przytyki teściowej i mojej mamy "ło rany boskie aleście se to urządzili bez krzty smaku i elegancji" zgodnie mówiliśmy MY TU MIESZKAMY I NAM SIĘ PODOBA. TAK CHCIELIŚMY. I gadanie i wtrącanie się skończyło bardzo szybko. Teraz to teściowa przychodzi i chwali, że pościel ładna, że zasłony ładne i że może by ona sobie też takie kupiła...
napisał/a: Jan Kowalski 2014-08-19 22:42
Dziękuję, Valkiria, za wsparcie.

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, w którą stronę zmierza ten związek. A mimo to łudzę się, że któregoś dnia bohaterka mojej opowieści dostrzeże, że to jednak mnie, przyjmując oświadczyny, zdecydowała się ślubować uczciwość. Wiem, że obecny układ nie ma racji bytu i tylko żal mam ogromny sam-nie-wiem-do-kogo, bo przecież związałem się ze wspaniałą, dobrą i wrażliwą kobietą. A jednak coś w pewnym momencie przestało grać. I choć przy pisaniu tekstu starałem się utrzymać maksymalny dystans, to w rzeczywistości pod koniec tej historii padło już wiele przykrych i zupełnie niepotrzebnych słów, łącznie z groźbami odejścia z mojej strony. Ale to wszystko miało miejsce w otoczce skrajnych emocji. I w tej otoczce wybrała jednak rodziców, bo tak ''jest dobrze'' i ''nie ma potrzeby zmiany czegokolwiek''. Jeśli ja tego nie akceptuję, to mój problem...
napisał/a: Valkiria_ 2014-08-19 22:53
Jan Kowalski, Twój post poruszył mnie tak, jak chyba jeszcze żaden tutaj. Czytając to, co napisałeś odczuwałam fizyczne kłucie w serduchu. Wiem co czujesz, wiem jak się czujesz. Wiem doskonale jakie myśli kłębią Ci się w głowie...

Jan napisal(a):wybrała jednak rodziców, bo tak ''jest dobrze'' i ''nie ma potrzeby zmiany czegokolwiek''. Jeśli ja tego nie akceptuję, to mój problem...


Tak nie powinno być nigdy. Ani w związku który trwa miesiąc, ani w takim który trwa rok, ani też w związku 5 letnim. Nigdy nie ma "Mi jest okej tak jak jest a jak Tobie nie jest to Twój problem".

P.S masz świetny styl pisania. Czasami zapominałam, że czytam autentyczną historię osoby która szuka tutaj jakiejś rady...
napisał/a: dr preszer 2014-08-20 09:20
Jesteś jedynakiem ?
napisał/a: Jan Kowalski 2014-08-20 09:44
Nie, nie jestem jedynakiem.
napisał/a: dr preszer 2014-08-20 11:31
A jak wyglądają sprawy finansowe ? Kto daje na remont ? Mieszkanie kupione 50/50 czy jakoś inaczej ?
napisał/a: Jan Kowalski 2014-08-20 11:42
Zakup -- w założeniu 50/50 (przy czym z mojej strony będzie wiązało się z niewielkim kredytem). Remont finansowany przez nas. Rodzice (zarówno moi, jak i narzeczonej) do przedsięwzięcia dołożyli pewną sumę pieniędzy -- ale na zasadzie prezentu ślubnego.
napisał/a: dr preszer 2014-08-20 12:16
Powiem Ci jako jedynak, że potrafię ich zrozumieć. Pewnie traktują Cię jak własną córkę, czyli nadal dziecko, które na niczym się nie zna i nic nie umie (takie podejście rodziców jedynaków), przez co robią wszystko/większość za Was i to nie na złość tylko z nadopiekuńczości. Wiedzę, że bardzo Ci to przeszkadza i niestety mam złą wiadomość, to się nie zmieni bo Twoja narzeczona się nie zmieni. Pomyśl co się będzie działo jak dojdzie dziecko. Jedyny ratunek to wymiana narzeczonej. Mi osobiście taka sytuacja jak Twoja bardzo by pasowała, bo jakoś nie chcę mi się bawić w jakiś remonty i urządzanie a w moim przypadku dziewczyna ma do tego smykałkę. Albo Twoja dziewczyna odetnie pępowinę albo Ty ją odetniesz. Innej opcji nie ma. Nie wytrzymasz w obecnej konfiguracji.
napisał/a: e-Lena 2014-08-20 12:24
Jan Kowalski, lubisz tych ludzi? Tak zwyczajnie po ludzku? Czujesz, że jest szansa na jakąkolwiek zmianę na lepsze - zarówno z ich strony jak i strony swojej narzeczonej?

A jeżeli takiej szansy nie widzisz (albo najzwyczajniej w świecie jej nie będzie) - czy dasz radę pchać ten wózek "do grobowej deski"? Fajnie, że dziewczyna ma dobry kontakt z rodzicami, ale niestety przychodzi moment, kiedy trzeba umiejętnie znaleźć złoty środek. Jeżeli ona otwarcie mówi, że nie jest pewna czy dorosła do tego, żeby mieć własną rodzinę, to jest to dla Ciebie oczywisty sygnał alarmowy. Czy ona wszystko w pierwszej kolejności konsultuje z rodzicami? Masz jakiś bezpośredni udział w jej i waszym wspólnym życiu? Czujesz jej wsparcie na co dzień?

Generalnie ja bym przedłużyła okres narzeczeństwa, albo cofnęła się do relacji "chłopak-dziewczyna". Małżeństwo to nie zabawa dla małych dzieci. Chyba byłoby mi smutno, gdybym była facetem, a dziewczyna na pytanie dlaczego przyjęła pierścionek odpowiedziałaby, że nie wie. Trochę absurdalna sytuacja.
napisał/a: 834 2014-08-20 12:24
Najwiekszy problem jest w tym, że ona nie widzi, że coś jest nie tak. Dla niej to jest właściwy porządek świata. Wydaje mi się, że bez pomocy fachowca to się nigdy nie zmieni.
napisał/a: Valkiria_ 2014-08-20 16:10
O ile na pomoc fachowca dziewczyna się zgodzi a nie uzna tego za kolejną fanaberie złego Jana który ośmiela się nie akceptować faktu że w ich związku zamiast dwóch osób są cztery...

Autorze, odzywaj się do nas. Zagość tu na dłużej. Pisz co jest, jak jest, co myślisz, co chcesz zrobić, czego nie chcesz robić...