Kiedy On nie che się zdeklarować

napisał/a: Rozgoryczona 2015-11-20 14:39
Nigdy nie sądziłam, że będę uzewnętrzniała się na forum i jest to dla mnie trudne, ale do rzeczy.
Jestem ze swoim chłopakiem prawie 6 lat, mieszkamy razem prawie pół dekady. Obydwoje skończyliśmy studia, pracujemy, mamy wspólne zainteresowania. Bywają lepsze i gorsze chwile, ale zawsze dajemy radę. Dwa lata temu (po czterech latach związku a to chyba wystarczająco długo, by poznać plany partnera względem związku) po raz pierwszy powiedziałam Mu, że nie chcę żyć w konkubinacie (dużo mnie to kosztowało, czułam się poniżona, że w ogóle muszę taki temat poruszać) - zgodził się ze mną i nie naciskałam, nie drążyłam tematu, dałam Mu czas - obiecywał, że niebawem się zdeklaruje. Rok później, kiedy nic podobnego nie miało miejsca, zdecydowałam się na kolejną rozmowę (moja rodzina też chciała wiedzieć, co dalej planujemy - tutaj muszę nadmienić, że w żadnym wypadku moje pragnienie nie jest podyktowane ich oczekiwaniami). Powiedział, że do końca studiów chce się oświadczyć - musi zebrać pieiądze na pierścionek, bo jak twierdził, nie chce mi dać byle czego - i rzeczywiście - tuż przed obroną poszedł do pracy. Chwilę przed zakończeniem studiów w rozmowie o przyszłości pół żartem powiedziałam, że On przecież wobec mnie nie ma planów a ja w konkubinacie nie będę żyć i nie zamierzam z Nim szukać na takich warunkach nowego mieszkania, o czym już doskonale wie. Zdenerwował się. Krzyczał. Powiedział, że planował to zrobić konkretnie w pewnym dniu (tu podał datę - miało to być dwa tygodnie od kłótni), ale już tego nie zrobi, bo zepsułam niespodziankę. Na początku miałam do siebie żal, że to już było tak blisko, ale po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że sam to popsuł - zupełnie tak, jakby celowo szukał pretekstu, by tego nie robić, przecież mógł odpowiedzieć coś w żarcie, uratowanie sytuacji wcale nie wymagało ponadludzkiego wysiłku z Jego strony.

Po czterech miesiącach od tego incydentu, skończeniu studiów, postanowiłam po raz pierwszy, że się wyprowadzę - pretekstem miała być praca w innym mieście. Nie chciałam od razu zrywać, ale zobaczyć, czy tak naprawdę Jemu na mnie zależy, czy zechce mnie zatrzymać przy sobie. Tutaj los zadecydował za mnie i skutecznie pokrzyżował moje plany - z uwagi na ciekawą propozycję zawodową, zostałam "na starych śmieciach" z Nim.

Minęło pięc miesięcy i nic (w miedzy czasie już prawie sama Mu się oświadczyłam). Postanowiłam, że poszukam nowego mieszkania. Nie chodziło o to, żeby Go tą decyzją zranić. Chciałam ratować siebie, bo takie życie od długiego czasu mnie uwiera i boli a nie chcę w wieku 30 lat obudzić się z przysłowiową ręką w nocniku z kotem u boku. Zatrzymywał mnie, płakał, obiecywał, zapewniał, że chce i to zrobi. Uległam i zostałam łudząc się, że mówi prawdę.

Od tego momentu minął miesiąc. Na początku byłam przeszczęśliwa, bo czułam, że Jego słowa są szczere i tylko czekałam. Teraz coraz mocniej się niecierpliwię, czasem mam wrażenie, że o niczym innym nie mogę myśleć. Przeżyłam z Nim najlepsze lata, odrzucałam zaloty wielu adoratorów, mam 25 lat i zastanawiam się, czy kiedykolwiek spotkam kogoś wartościowego, kto będzie chciał założyć ze mną rodzinę. Wiem jedno - nie chcę marnować już kolejnych lat, 6 lat to i tak o kilka za dużo. Może błędem było wspólne zamieszkanie, ale nie wiem, czy cokolwiek zmieniłoby mieszkanie osobno, teraz już nie mam no wpływu i nie chcę się tym zadręczać. Chciałabym mieć męża - nie konkubenta (jak to słowo w ogóle okropnie brzmi - szkoda, że wcześniej o tym nie pomyślałam - człowiek był młody i głupi). Nie zależy mi na zaręczynach, ale małżeństwie - bieganie przez kolejne lata z kawałkiem metalu na palcu nie jest spełnieniem moich marzeń. Nigdy więcej nie zamieszkam z facetem bez deklaracji. Mam nauczkę. Zawsze uważałam, że kobiety, które nalegają na deklaracje ze strony faceta są żałosne, że powinny unieść się honorem, obrócić na pięcie i iść przed siebie, jeśli partner nie potrafi ich docenić. Cóż, jak widać, punkt widzenia zmienia się od punktu siedzenia - nie sądziłam, że tak będzie, ale teraz to ja jestem żałosna.

Mój chłopak o tym nie wie a ja nie chcę się poniżać jeszcze bardziej szantażem, ale zdecydowałam, że czekam do końca roku - po tym czasie, jeśli nic się nie wydarzy, wyprowadzam się. Czuję się wystarczająco upokorzona tą całą sytuacją, sama siebie odarłam z godności w imię Miłości do Niego.

Wybaczcie moją długą i chaotyczną wypowiedź, chyba musiałam się komuś wygadać. Nawet nie wiem, czy ktokolwiek moje wypocimy przeczyta. Na początku było mi przykro, jak dowiadywałam się, że kolejne koleżanki wychodzą za mąż, rodzą dzieci (z góry uprzedzam, że przez najbliższe kilka lat nie planuję potomstwa, więc mój partner nie musi obawiać się roli ojca - dziecko - owszem - ale w wieku 29 lat)- teraz już na to zobojętniałam, po prostu nie czuję się szczęśliwa. Wiem, że możecie wziąć mnie za wariatkę, frustratkę. Jestem żałosna i już to wiem - nie potrzebuję dodatkowo dołować się komentarzami tego typu, ale może ktoś był w podobnej sytuacji i wszystko skończyło się happy end'em? Ja już nie potrafię na tę sytuację patrzeć trzeźwo - jak to wygląda z perspektywy osoby trzeciej? Z góry dziękuję za wszystkie odpowiedzi.
napisał/a: Valkiria_ 2015-11-20 15:48
Wydaje mi się, że na wiele pytań odpowiedziałaś sobie już sama i są to słuszne odpowiedzi.
Jednak pamiętaj, że nawet jak się już oświadczy, to do ślubu daleka droga...
Tak na dobrą sprawę, to dlaczego chcesz zaręczyn i ślubu? Konkretnie.
Moim zdaniem zrobiłaś błąd że zostałas przy nim, a nie wyprowadziłas się. Z mężczyznami często jak z dziećmi - próbują wybadac gdzie masz granice. Patrzą, czy spełniasz swoje "groźby". Ty swojej nie spelnilas. Utwierdzilas go natomiast w przekonaniu że relatywnie niewielkim nakładem sił może osiągnąć swój cel...
napisał/a: Rozgoryczona 2015-11-20 19:49
Valkiria_, dziękuję za szybką odpowiedź. Oczywiście zgadzam się z tym, co napisałaś. Sama sobie na to wszystko pozwoliłam, sama sobie jestem winna. Trochę nieświadomie, trochę naiwnie.
napisal(a):
Jednak pamiętaj, że nawet jak się już oświadczy, to do ślubu daleka droga...
Tak na dobrą sprawę, to dlaczego chcesz zaręczyn i ślubu? Konkretnie.


Nie zależy mi na zaręczynach. Ten moment już nie ma szans stać się "najpiękniejszym w życiu". Przez przypominanie, frustracje, ignorancję partnera wobec moich oczekiwań i Jego bierność został całkowicie odarty z magii.
Ślub dla mnie jest przyrzeczeniem, deklaracją składaną sobie nawzajem przy rodzinie, przyjaciołach, że oto z tą osobą chcę spędzić resztę życia i uczynię wszytko, żeby tę obietnicę spełnić. Nie zależy mi na sukni, wielkim weselu, chodzi tylko o gest - to wcale nie musi trwać latami. Teraz są bardzo modne huczne wesela planowane trzy lata w przód, ale ja nie jestem ich zwolenniczką, dużo bardziej cieszyłabym się, gdyby cała uroczystość miała kameralny charakter.
Im jestem starsza, tym bardziej mi na tym zależy. Ślub to taka kropka nad "i", przypieczętowanie związku. Kocham mojego partnera bardzo, ale po sześciu latach zasługuję na to, by ostatecznie się określił. Boli mnie tkwienie w ciągłym konkubinacie. Z drugiej strony nie chciałabym też latami chodzić z pierścionkiem na palcu (wieczna narzeczona) i poniżać się, wymuszając ślub. W obydwu przypadkach wolałabym, żeby mnie nie zwodził, abym mogła ułożyć sobie życie z kimś, kto ma podobne oczekiwania względem związku.

napisal(a):Moim zdaniem zrobiłaś błąd że zostałas przy nim, a nie wyprowadziłas się. Z mężczyznami często jak z dziećmi - próbują wybadac gdzie masz granice. Patrzą, czy spełniasz swoje "groźby". Ty swojej nie spelnilas. Utwierdzilas go natomiast w przekonaniu że relatywnie niewielkim nakładem sił może osiągnąć swój cel...


Masz rację - jestem okropnie naiwna. Nie mniej jednak dałam sobie czas do końca grudnia i jestem zdeterminowana, żeby przyrzeczenie wobec samej siebie spełnić - inaczej kompletnie stracę do siebie szacunek. Wtedy choćby błagał, płakał, zapewniał i obiecywał, szukał miliona wymówek, dlaczego tego jeszcze nie zrobił i jak to On tego nie planował - pakuję swoją walizkę i ewakuuję się zanim będzie za późno. Na początku na pewno będzie trudno, nie można tak po prostu przekreślić sześciu lat życia, ale jestem pod ścianą - nie mam innego wyjścia, wiem, że nie potrafię żyć w konkubinacie, choćbym chciała, nie umiem się zmusić.
napisał/a: Escherichia1 2015-11-20 20:01
Aż musiałam sprawdzić IP, czy ja tego nie napisałam :/
napisał/a: Valkiria_ 2015-11-20 20:02
I po tej magicznej dacie nowego roku znajdziesz w sobie tyle siły żeby odejść od człowieka z którym spędziłas znaczną część życia? Czy będziesz wytaczac kolejne granice? Do walentynek, do wakacyjnego wyjazdu...

W mojej opinii mężczyzna który wie czego chce nie zwleka. Maksymalnie po 3 latach jest już po sprawie - oświadczyny i przygotowanie do ślubu.. Takie przechodzone związki często kończą się rozstaniem z powodu braku deklaracji lub szybkim rozwodem w przypadku zawarcia małżeństwa. W moim najbliższym otoczeniu zdarzyły się 3 takie przypadki...
napisał/a: Hecate 2015-11-20 22:43
Valkiria_ napisal(a):W mojej opinii mężczyzna który wie czego chce nie zwleka. Maksymalnie po 3 latach jest już po sprawie - oświadczyny i przygotowanie do ślubu.. .


A ja sie z tym nie zgodze ;) K. oswiadczyl mi sie po 5ciu latach razem... Co prawda po czesci dlatego, ze sama go odwodzilam od tego pomyslu ("jestem na to za mloda!" ), ale mimo wszystko nie miescimy sie w tej 'teorii 3 lat'.

O ile brak oswiadczyn/slubu to kwestia priorytetow (najpierw studia, praca - zeby na ten slub czy tez pierscionek zarobic), to ok - jezeli obie strony wiedza na czym stoja i facet po osiagnieciu tych celow sie zadeklaruje. U Ciebie cele zostaly osiagniete, a pierscionka nie widac - musisz podjac drastyczne kroki, aby troche nim potrzasnac. Wyprowadz sie i zobacz jak zaaraguje - albo bedzie o Ciebie walczyl albo bedzie mial Cie gdzies - wiem, ze opcja numer dwa pewnie wydaje sie w tym momencie tragedia, ale przynajmniej bedziesz wiedziala na czym stoisz. Jezeli - tak jak mowisz - nie chcesz w wieku 30stu lat obudzic sie z reka w nocniku, to musisz zaczac dzialac.
napisał/a: Valkiria_ 2015-11-21 07:42
Hecate, jak sama go odwodziłas to się nie liczy 😜
napisał/a: krasnolud1 2015-11-21 09:32
Rozgoryczona, też obstawiam opcję: krótka piłka - stawiasz go pod ścianą, albo wie czego chce albo szkoda tracić czas i się oszukiwać, że kiedyś dorośnie, bo może nie dorosnąć nigdy. Znam już 2 pary, gdzie jedna już chyba od 12 lat czeka (a od pierwszego miesiąca znajomości wybranek odkłada na pierścionek ), druga dziewczyna po 10 lata się wypaliła i odeszła. I ja rozumiem że to nie kwestia obrączki na palcu, ale pewnego zobowiązania wobec partnera, troski, szacunku - zwłaszcza, że wie, że Tobie na tym zależy na pewnym rodzaju stabilności
napisał/a: Rozgoryczona 2015-11-21 11:12
napisal(a):Aż musiałam sprawdzić IP, czy ja tego nie napisałam :/


Nie wiem, czy cieszyć się, czy płakać, że nie tylko ja jestem w takiej sytuacji. U Ciebie przynajmniej staż jest krótszy. Mam nadzieję, że nie będziesz musiała czekać tyle, co ja ;).
napisal(a):
I po tej magicznej dacie nowego roku znajdziesz w sobie tyle siły żeby odejść od człowieka z którym spędziłas znaczną część życia? Czy będziesz wytaczac kolejne granice? Do walentynek, do wakacyjnego wyjazdu...

W mojej opinii mężczyzna który wie czego chce nie zwleka. Maksymalnie po 3 latach jest już po sprawie - oświadczyny i przygotowanie do ślubu.. Takie przechodzone związki często kończą się rozstaniem z powodu braku deklaracji lub szybkim rozwodem w przypadku zawarcia małżeństwa. W moim najbliższym otoczeniu zdarzyły się 3 takie przypadki...


Kiedy byliśmy ze sobą trzy lata, jeszcze studiowaliśmy i utrzymywali nas rodzice. Chociaż ja wiem, że to tylko taka wymówka. W myśl zasady - chcący szuka sposobu, a niechcący powodu - można pójść do pracy np. w wakacje i uzbierać na pierścionek. Wtedy ten gest by mnie cieszył dużo bardziej. W tym momencie po prostu źle się czuję jako wieczna konkubina, ten stan jest taki "nienaturalny" i frustrujący na tym etapie, po tylu latach.

W ogóle dziękuję Wam wszystkim za komentarze. Zauważyłam, że staram się usprawiedliwiać zachowanie mojego Chłopaka a tak naprawdę trzeba spojrzeć na to z innej strony i uświadomić sobie, że to Jego odwlekanie może wynikać też z niechcenia.
W tym momencie coraz częściej mam "gorsze dni", kiedy zastanawiam się nad tym wszystkim i tylko chce mi się płakać (w zasadzie, nie ma dnia, żebym o tym nie myślała). Wczoraj zauważył mój zły humor i nalegał, żebym powiedziała, o co chodzi. Na początku się wykręcałam (bo jaki sens ma ciągłe mówienie tego samego), później chciałam zażartować, żeby dał już temu spokój i po prostu pozwolił mi być smutną, ale nie chciał odpuścić. Powiedziałam, że nie chce mi się rozmawiać, bo już nie ma o czym, wiele razy o tym rozmawialiśmy. Od razu zorientował się, co jest grane, uśmiechnął się, przytulił i powiedział, że mnie bardzo kocha i jestem dla Niego najważniejsza i żebym Mu zaufała, że to już niedługo, ale nie powie mi kiedy i jak - tylko, żebym zaufała. Pewnie na najbliższe trzy tygodnie takie zapewnienie mi wystarczy, ale później znowu pojawią się wątpliwości(to jest silniejsze w tym momencie ode mnie). Niedługo to ile? Dwa lata temu też mówił, że niedługo...
Jestem chyba naprawdę głupia i naiwna, ale wierzę Mu. Co nie zmienia faktu, że i tak czekam do końca roku z wyprowadzką. Jeśli Mu zależy, będzie o mnie walczył.

napisal(a):A ja sie z tym nie zgodze ;) K. oswiadczyl mi sie po 5ciu latach razem... Co prawda po czesci dlatego, ze sama go odwodzilam od tego pomyslu ("jestem na to za mloda!" ), ale mimo wszystko nie miescimy sie w tej 'teorii 3 lat'.


Nie wiem, czy na staż jest reguła. Na pewno długie "chodzenie" nie jest zdrowe (chyba, że ktoś nie chce brać ślubu). Statystyki to jedno a życie to drugie.

napisal(a):Rozgoryczona, też obstawiam opcję: krótka piłka - stawiasz go pod ścianą, albo wie czego chce albo szkoda tracić czas i się oszukiwać, że kiedyś dorośnie, bo może nie dorosnąć nigdy. Znam już 2 pary, gdzie jedna już chyba od 12 lat czeka (a od pierwszego miesiąca znajomości wybranek odkłada na pierścionek ), druga dziewczyna po 10 lata się wypaliła i odeszła. I ja rozumiem że to nie kwestia obrączki na palcu, ale pewnego zobowiązania wobec partnera, troski, szacunku - zwłaszcza, że wie, że Tobie na tym zależy na pewnym rodzaju stabilności


Doskonale wie. Mnie już przez te lata oczekiwań gust się zmienił pięć razy co do wymarzonego pierścionka. (Mam nadzieję, że przy wyborze nie będzie się sugerował tym, co mówiłam rok temu "mimochodem" na temat biżuterii :).)
napisał/a: różyczka123 2015-11-21 21:51
Rozgoryczona, chcę Ci napisać parę słów, bo mimo, że nasza sytuacja była trochę inna, to ja to czekanie też nie za dobrze znosiłam, więc wydaje mi się, że Cię rozumiem...

My byliśmy ze sobą od czasów licealnych, potem studia... (moje 6 lat, męża 5,5), mniej więcej po 4 roku zaczęłam się mocno niecierpliwić), zaręczyliśmy się rok później, więc w sumie to rok był taki trochę trudny.
Przy czym ja nigdy nie ukrywałam, że chcę ślubu dość szybko i mój wtedy chłopak zawsze dawał mi do zrozumienia, że planuje, że też chce... tylko co z tego, gadanie gadaniem, a nigdy nie wiesz co i jak...

Mimo wszystko my ciągle studiowaliśmy, już po zaręczynach mój M. podjął stałą pracę, więc tak patrząc zupełnie z boku, to Twój przesuwał sprawę, co można było usprawiedliwiać kwestiami finansowymi, tylko cóż - skoro pracuje od dłuższego już czasu, to nie ma tak naprawdę przeszkód, żeby odłożyć na pierścionek.

Dobrze, że wyznaczyłaś deadline, byłoby jeszcze lepiej, żebyś wiedziała co dokładnie zrobisz i tego się trzymała, jeśli oświadczyn nie będzie.
Bo jeśli tak się stanie, to równie dobrze mogłabyś czekać do 30... 40... ile można słuchać, że "już niedługo"...

Trzymaj się mocno, wspieram w tym oczekiwaniu, łatwe to nie jest, zdaję sobie sprawę, mam nadzieję, że mimo wszystko sprawy się poukładają..

Ja Ci jeszcze powiem, że dopiero po zaręczynach tak do końca powiedziałam mojemu o tym jak trudno mi było czekać, a jednocześnie podobnie jak Ty nie chciałam wywierać presji, bo cóż to warte takie wyproszone i M. i podziękował, że mógł czuć, że robi to z własnej woli, a nie będąc postawionym pod ścianą.
Także wg. mnie opcja dania czasu i deadline'u jest najrozsądniejszą z możliwych.

napisał/a: Hecate 2015-11-21 23:30
Valkiria_ napisal(a):Hecate, jak sama go odwodziłas to się nie liczy 😜


Mam wokol siebie naprawde wiele niezareczonych par w dlugoletnich zwiazkach, co do ktorych nie mam watpliwosci, ze pierscionek sie pojawi i slub bedzie mial miejsce. ;) Po prostu z roznych, czasami niezaleznych od nich przyczyn, to sie jeszcze nie stalo. Ja wiem, ze Ty i twoj maz wzieliscie slub juz po kilku miesiecach bycia razem, ale chyba nie warto mierzyc wszystkich swoja miara ;)
Co do reszty sie z Toba zgadzam - autorka dala partnerowi jasno do zrozumienia czego chce, a on sie z tego nie wywiazal (i- przykro mi to mowic - ten zwiazek raczej nie rokuje zbyt dobrze). Nalezy podjac drastyczne kroki, a jezeli on dalej bedzie zachowywal sie jak Piotrus Pan to trzaba sie pozegnac i isc wlasna droga.

[ Dodano: 2015-11-22, 00:11 ]
Rozgoryczona napisal(a):
napisal(a):A ja sie z tym nie zgodze ;) K. oswiadczyl mi sie po 5ciu latach razem... Co prawda po czesci dlatego, ze sama go odwodzilam od tego pomyslu ("jestem na to za mloda!" ), ale mimo wszystko nie miescimy sie w tej 'teorii 3 lat'.


Nie wiem, czy na staż jest reguła. Na pewno długie "chodzenie" nie jest zdrowe (chyba, że ktoś nie chce brać ślubu). Statystyki to jedno a życie to drugie.


Uwazam, ze pomimo wieloletniego 'chodzenia', nasz zwiazek jest bardzo zdrowy, co wiecej, w nastepnym roku bierzemy slub ;) Sama nie uwazam dlugiego chodzenia za problem, jezeli sa ku temu powody np. mlody wiek, studia czy brak pracy. Mysle, ze nasz ponad 5cio letni staz tylko umocnil nas w przekonaniu, ze 'to TO' i pierscionek tylko nas do siebie zblizyl - pisze o tym,bo znam wiele par ktorym bardzo spieszylo sie do zareczyn i slubu, zeby pozniej powiedzec tylko, ze 'to jednak nie to'. Rozumiem, ze ty jednak jestes w innej pozycji - swoje sie wyczekalas, on nie moze juz uzywac wymowek w stylu 'ale studia, tudziez brak pracy...', wiekszosc ludzi w waszym wieku zaklada rodziny, wiec naprawde Ci wspolczuje,. Ja co prawda nie mialam parcia na pierscionek i slub, ale to pewnie dlatego, ze moj K. od poczatku mowil, ze chce sie ze mna ozenic, wiec nie wyczekiwalam jakos specjalnie. Moja rada pozostaje taka sama: podejmil drastyczne kroki, a jak sie nie otrzasnie to kopnij w d**e i au revoir.