Czas, który nie leczy ran

napisał/a: lostmyself 2015-08-27 04:15
Witam Was serdecznie i bezceremonialnie. Wpadam tu na chwilę w celu przelania złych emocji i wyspowiadania się przed wami. Muszę to gdzieś zrobić, żeby się oczyścić, a nie mam przyjaciela, któremu mógłbym się zwierzyć z tego co we mnie siedzi.
Ale od początku. Oboje mamy po +/- 30lat, roczna córka, mieszkanie na kredyt, samochód i psa… Poznaliśmy się jakieś 12 lat temu, a od 6 jesteśmy małżeństwem. Na dziecko zdecydowaliśmy się świadomie. Tak samo jak wiele nas łączy, od wielu lat nas dzieli i sprowadza do miejsca, w którym obecnie się znajdujemy. Żeby nie wchodzić za bardzo w szczegóły-pierwsze lata naszego związku były cudowne. Byliśmy dla siebie pionierami na wyspie, która nosiła nazwę "My". Niestety w odróżnieniu od mojej drugiej połówki, byłem zbyt młody, by móc zrozumieć na czym dojrzały związek polegać powinien i zacząłem robić rzeczy, za które szczerze się nienawidzę. Mam bardzo duży problem z alkoholem-piję rzadko, ale gdy to robię staję się naprawdę nieobliczalnym człowiekiem. Potrafiłem jej niejednokrotnie naubliżać, wychodzić na imprezy z kumplami po czym wracać półprzytomny do domu nad ranem i robić awantury. Na własnej studniówce po pijaku zrzuciłem ją ze schodów. Tak najpierw chciałem pobić gościa z kapeli, za to, że zwrócił mi uwagę, że nie powinienem dotykać instrumentów, by później zlecieć z nią ze schodów, gdy próbowała mnie powstrzymać przed zrobieniem sobie większego obciachu. Scen takich jak tak jest naprawdę wiele i z każdym jednym moim pijackim, który przewija mi się przez myśl, zastanawiam się jakim chorym człowiekiem trzeba być żeby coś takiego robić. Alkohol to nie jedyny powód, dla którego dziś o związku mogę mówić w czasie przeszłym. Od samego początku wprowadzałem do naszego życia panienki. Początkowo były to flirty na portalach randkowych, gg, oglądanie porno, które pomimo braku fizycznego kontaktu, każdą kobietę wprowadziłyby w pasmo kompleksów. Żałuję, że nie posiadam tylu możliwości, by w krótkim tekście opisać wszystkie krzywe akcje, które jej zasponsorowałem. Powiedzmy, że był to pierwszy etap mojego zbydlęcenia,dzięki któremu to wszystko się zaczęło.

Kula śniegowa ruszyła. Od tego momentu znajdujemy się na równi pochyłej. Wrzucamy do jednego worka mix chama, lekkoducha, pijaka, dziwkarza, kłamcy (o wielu swoich wadach z tamtego okresu, ciężko byłoby mi się szerzej ropisać) i dajemy jej na tacy.

Etap 1. Ona ma tego dosyć. Pękło w niej coś po raz pierwszy. Ja staram się coś naprawiać, ale ona jest na to ślepa i głucha(Boże:ile to ja już jej wcześniej naobiecywałem, że się zmienię i tego nie zrobiłem to głowa mała)
Zagroziłem, że się wyprowadzką i tak też zrobiłem. Na trzeci dzień wylądowałem już w łóżku z jakąś świeżo poznaną panienką z klubu. Także to tyle jeżeli chodzi o moją wcześniejszą skruchę. Był to pierwszy i ostatni raz, gdy spałem z kimś innym niż moja żona. Po latach wspominam ten okres z wyjątkowym obrzydzeniem do samego siebie. To tak jakbyś poszedł wziąć prysznic w upalny dzień i za chwilę znowu był spocony. Z jednej strony fajnie, bo się wykąpałeś ale z drugiej masz na sobie ten cały syf, który ciężko będzie usunąć przed zachodem słońca.

Oczywiście moja żona się o tym dowiedziała z moich ust. Tak-chciałem jej dopiec po okresie traktowania mnie jak powietrze, seksualnej posuchy i gardzenia mną jako człowiekiem, chciałem żeby ją bolało. Już po tym moim zachowaniu widać, jak proste, dziecinne i niewłaściwe pobudki mną kierowały. Jak szybko z oprawcy zrobiłem z siebie ofiarę i jak okrutnie to wykorzystałem.
Ostatecznie wróciliśmy do siebie. Ona po tym całym zdarzeniu naprawdę wzięła się w garść i chciała ze mną ratować tego topielca, w którego kieszeniach ja umieszczałem kamienie, by szedł prosto na dno. Mnie w tamtym czasie ta sytuacja nie nauczyła niczego. W tym samym tygodniu, w którym się zeszliśmy ja postanowiłem pojechać na imprezę firmową, na której standardowo nawaliłem się jak świnia zostawiając ja samą z tym wszystkim. Niestety pewne wnioski przychodzą po faktach. Teraz widzę wyraźnie, jak wiele kosztowało ją przełknięcie mojej zdrady i próba nakierowania nas na właściwe tory. Ja w podobnej sytuacji nie wykazałbym się wtedy taką wyrozumiałością.

Etap 2. Zacznę może od tego iż w całej historii zapomniałem o wzmiance o jednych z moich najgorszych cech charakteru. Jestem człowiekiem, który nigdy nie uczył się na błędach i nigdy nie wykazywał cienia empatii, stąd nie ma co liczyć w tym etapie na jakąś zmianę akcji i nieoczekiwane zmiany sytuacyjne. Dalej wychodziłem z kumplami na chlanie, raz po raz dając jej złudne nadzieje na to, że "to ostatni raz". Zaufania w naszym związku próżno szukać. Zawsze podejrzewany byłem o jakieś dupy na boku, romanse, zdrady czy kłamstwa. To rujnowało nasz związek przy każdej okazji, gdy dawałem(lub nie)jakieś powody do podejrzeń. Męczyło mnie to strasznie i wręcz wymagałem po kolejnej jej nieudanej próbie nakrycia mnie na czymś, by choć trochę mi zaufała. Jak już nadmieniłem, jako człowiek niezdolny do postawienia się w czyjejś sytuacji, nie potrafiłem pojąć dlaczego nie potrafi mi zaufać. Nosz do cholery-ale czy ja bym po czymś takim zaufał? nie sądzę. Psuło się i psuło. Były również momenty piękne i nieobarczone (chwilowo) bagażem złych doświadczeń-nasz ślub, poczęcie naszego dziecka(heh-a trochę to trwało:), narodziny małej i wszystkie chwile, w których nie wkradała się w prozę życia, spuścizna moich dokonań. Od czasu tamtej zdrady nie dopuściłem się niczego co mogłoby rzutować na imię względnie "dobrego" męża. Wbrew obiegowej opinii o samcu alfa-zdobywcy, który czerpie radość z każdej nowej zdobyczy, mnie tamta sytuacja nauczyła jednego-zdrada do niczego nie prowadzi. Jeżeli po zdradzie masz zamiar odejść, to spoko. Jeżeli jednak postanowisz zostać z osobą, którą zdradziłeś, to czeka Cię istna droga przez mękę.

Etap 3 i 4 i 5. Będzie (mam nadzieję krótko) Żona przestała podchodzić do związku z emocjonalnej strony-ot zwykła relacja mąż-żona. Rzadko mówiła mi o swoich emocjach, o tym co ją boli, co cieszy. Dała to komuś innemu. Rok temu poznała kogoś w pracy. Wnioskując po mailach, które znalazłem weszli w głęboką relację ze strony uczuciowej(bez seksu-ponoć). Opisywali w nich o swoich emocjach, seksualnych fantazjach i o wszystkim tym z czym nie potrafiła już rozmawiać ze mną. Dostałem wtedy niezłego kopa w dupę. Ta sytuacja bolała mnie tak bardzo, że nie potrafię się po tym pozbierać do dziś. Miałem w życiu tylko 3 takie sytuacje, w których bezsilność i złość przybrały formę wręcz odczuwalnego bólu. Pierwszy raz po śmierci jej ojca. Nigdy wcześniej nie widziałem jej tak cierpiącej jak wtedy, jednocześnie nie mogłem zrobić nic co sprawiłoby, że cierpiała by mniej. Inną taką sytuacją było, gdy czekałem na porodówce i słyszałem jak wyje z bólu. Miałem łzy w oczach, z każdym kolejnym jękiem(jak się później okazało, przy cesarce ból jest znikomy, a ze względu na to, że jestem przygłuchawy, to pomyliłem moją żonę z jakąś kobietą rodzącą siłami natury:D)
Wracając do tematu. Po tamtej sytuacji, wręcz wybłagałem u niej chęć naprawienia wszystkiego i dania mi trochę tego co dała tamtemu jak na tacy. Nie wyszło. Jakiś miesiąc temu wróciłem nachlany z urodzin kumpla i kazałem sobie robić loda mówiąc do niej innym imieniem(nie pytajcie jak sobie takie rzeczy wymyśliłem, bo jak już pisałem wcześniej-po alkoholu jestem nieobliczalny) Dziś wiem, że znów z nim koresponduje. Czy się z nim spotyka? pieprzy? Nie wiem tego tak samo jak nie wiedziałem wtedy. Ale jedno jest pewne:

Epilog bez Prologu.
Nie napisałem w całej tej ścianie tekstu za dużo o mojej (już niebawem) ex żonie. Jest to kobieta ciepła, dobra i kochana. Twardo stąpa po ziemi, jest odpowiedzialna i silna gdy wymaga tego sytuacja. Z drugiej strony jak typowa kobieta, potrzebuje męskich skrzydeł, pod którymi się schowa w czasie burzy i deszczu, by usłyszeć zwykłe "nie bój się jestem przy Tobie". Tym bardziej źle będzie wyglądała końcówka tej mojej opowieści, bo niestety nie zasłużyła sobie na to co ją spotkało z mojej strony.
Coś się kończy, coś zaczyna.

Niech dla wszystkich przestrogą będzie moja historia. Nie da się zjeść ciastko i mieć ciastko, bo związek oparty na zaspakajaniu własnych potrzeb i zachcianek, prędzej czy później się tak skończy.
napisał/a: Annie 2015-08-27 12:15
No cóż. Jako, że niczego nie jesteś w stanie się nauczyć i NIGDY nie wyciągasz wniosków, Twoje życie nigdy nie będzie wyglądać inaczej.

Już wniosła o rozwód? Oby zrobiła to jak najszybciej.

A Ty nie chcesz się leczyć na chorobę alkoholową?
napisał/a: lostmyself 2015-08-27 15:45
Nie wniosła, ale jest to już kwestią czasu. Często lubię wybielać siebie w opisywaniu swojego zwiazku, ale Twoja niechęć do mnie świadczy, że tym razem opisałem siebie zgodnie z prawdą. Żeby pójść się leczyć, najpierw muszę przed samym sobą otwarcie powiedzieć, że mam problem. Ale tak-mysle, ze wybranie sie do poradni AA w niczym mi nie zaszkodzi.