Rozstanie męskim okiem... Kto tu oszalał?

napisał/a: BlackJackRose 2015-01-17 15:13
Witajcie :) Mam na imię Monika i potrzebuję męskiego spojrzenia na parę spraw - m. in. czy warto płakać po byłym z Waszego punktu widzenia - pomożecie?;)

Mija mi dwa miesiące od rozstania, a ja nie tyle nie mogę się pozbierać, co cały czas się obwiniam... Powiedzcie mi czy słusznie.
Byliśmy ze sobą 8 miesięcy - z mojej strony to był taki naprawdę pierwszy poważny związek, z jego strony też. Mamy po 23 lata. Mój były mieszkał wcześniej w akademiku, z towarzystwem typu zajarać, zapić i zero poważnych związków. Nie będę już opisywać sytuacji, w jakiej się poznaliśmy, powiem tylko, że kręciliśmy ze sobą od Sylwestra 2013/2014, od marca byliśmy oficjalnie razem. Kiedy Michał w czerwcu musiał wyprowadzić się z akademika, mój tata zgodził się, by zamieszkał on z nami (mieszkałam z tatą po śmierci mamy) i dodał, że jak tylko będziemy w stanie sami się utrzymać, to zostawi nam mieszkanie, by ułatwić nam start i przeprowadzi się.
Nie ukrywam, że przed przeprowadzką Michała do mnie najczęściej spędzałam czas z nim i jego kumplami, wspólne imprezy, wódka itp. Michał i jego znajomi palili dużo trawy, zaczęłam z tym walczyć, zagroziłam rozstaniem, w czerwcu chciałam odejść - ale jakoś się ogarnął, zaczął odmawiać palenia, bo wiedział, że mnie to denerwowało. Niby zaczął się zmieniać. Ja dla niego też - mam trudny charakter, moja mama była alkoholiczką, wyniosłam z domu niskie poczucie własnej wartości, zahukanie, przekonanie, że moje problemy nikogo nie interesują. Jestem naprawdę atrakcyjną kobietą, do tego z tytułem inżyniera, znam języki, uprawiam sport - ale ciężko jakoś było mi się przełamać, że jestem wartościowa. Miałam mnóstwo kompleksów. On to zmienił.
Od czerwca mieszkaliśmy razem plus mój tata. Było genialnie. Nie wiedziałam, że można być tak szczęśliwym - Michał był we mnie dosłownie zapatrzony, ja w niego też. Poznałam jego rodzinę, nawet tę dalszą, byliśmy razem na roczku jego siostrzenicy, na komunii jego dzieci chrzestnych, na weselu siostry... Mój tata i jego rodzice się poznali, było fantastycznie.
W sierpniu na urodziny dostałam od niego pierścionek - nie zaręczynowy, ale prezent urodzinowy. Piszę, ponieważ ten fakt okaże się potem ważny.
Nigdy niczego mu nie zabraniałam. Wyjść z kolegami, imprez, alkoholu - pijanego kładłam do łóżka, albo targałam z miasta. Żadnych awantur. Pełne zaufanie. Zresztą z jego strony było tak samo. Dziwne było tylko to, że jak zostawał sam w domu z moim tatą, bo ja szłam np do pracy, mój tata sprzątał, gotował, robił zakupy, wychodził z psem - a Michał nawet nie spytał, czy w czymś pomóc.
Pierwsze, powiedzmy to kłopoty, zaczęły się kiedy koledzy wrócili do akademika, a mój tata się wyprowadził. Michał zwolnił się z pracy, powiedział, że nie pogodzi jej ze studiami dziennymi. Ja wzięłam dziekankę na ostatni rok i poszłam do normalnej pracy, żeby zarobić trochę kasy, bo wiedziałam, że ciężko będzie nam się utrzymać. On wziął pieniądze od rodziców, ale nigdy nie powiedział mi, ile tak naprawdę dostaje.
Zdarzyło mu się np zamiast iść do pracy, pójść do kolegów - powiedział, że wypije piwo, wróci wcześniej, bo chce się przygotować na kolokwium, które ma następnego dnia, a wracał po nocy zjarany. Wtedy byłam zła, fakt, ale szłam spać i rozmawiałam z nim następnego dnia, bo po co robić awanturę? Niby przepraszał, ale robił to raczej na odwal sie, bo wydaje mi się, że nadal wydawało mu się, iż postępuje całkowicie słusznie, a ja mam jakieś pretensje.
Dostałam pracę w swoim zawodzie, wstawałam o 4, bo zmianę miałam na 6. Robiłam kawę, ogarnialam się, siadałam jeszcze chwilę na łózku koło niego. Wychodziłam na autobus o 5, i będąc w autobusie pisałam mu dłuuuugiego smsa, co ma zrobić danego dnia: zakupy, odebrać gazety, wynieść śmieci. On twierdził, po niemal pół roku mieszkania razem, że nie wie, co ma zrobić, mam mu wszystko mówić (?). Jak powiedziałam, zagoniłam do sprzątania, to nie powiem, zrobil. Ale nic od siebie. W akademiku musiał sam sprzątać, prać, robić zakupy - w domu nie zrobił nic, jeśli ja o tym nie powiedziałam.
Nie pracował już wtedy, więc przed zajęciami szedł do kolegów do akademika, w przerwach między zajęciami także tam przesiadywał, po zajęciach najczęściej też wpadał na chwilę. Było też tak, że wiedziałam iż powinien już wrócić, a nie było go w domu - pisałam z pytaniem gdzie jest, odpowiadał, że u kolegów. Nudziło mi się w domu, jechałam do nich i zastawałam go zjaranego - mimo, że w domu czekały obowiązki.
Nie kontrolowałam go - pisałam najczęściej "cześć, gdzie jesteś kochanie?", odpisywał i tyle. żadnych scen zazdrości. Koledzy mu mnie zazdrościli.
Koledzy... stale obecni w naszym życiu. Zanim zaczęłam być z Michałem, byłam ich kumplem.
Wyobraźcie sobie panowie, że pierwszy raz nerwy puściły mi pod koniec października, kiedy po powrocie do domu zastaję syf - nie zrobione nic, niepoznoszone naczynia do zlewu, niewyniesione śmieci. Nie zaczęłam krzyczeć, ale spytałam co on sobie wyobraża, że ja będę gotować, sprzątać, pracować i nie mogę liczyć nawet na małą pomoc? Nie chciałam się kłócić, więc wyszłam z domu, żeby się przejść, wracam do domu, a on z torbami jedzie do siostry(!). Mimo, że się popłakałam i poprosiłam by wrócił, pojechał. Wrócił co prawda po godzinie, jak obiecał, ale powiedział mi, że nie wie, czy jest sens, czy nie warto robić przerwy... Umarłam, nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam :/ Ale zaczęłam tłumaczyć, prosić, został.
Druga kłótnia wybuchła o to, że wyszedł do kolegów, a ja poprosiłam, by jak już wypije piwo czy dwa wrócił do domu - wiadomo, wspólna noc itp, a seks był świetny ;) I co? Piszę do niego, czy już wraca i dowiaduję sie, że idą na miasto na imprezę, pobawi się i wróci.
Pierwszy raz się wkurzyłam, ubrałam się i powiedziałam, że też wychodzę - miałam dość siedzenia w domu i czekania. Poszła kłótnia o to, że wiedział, iż jestem sama na mieście - nie zaproponował, żebym do nich dołączyła, nie wyszedł po mnie z klubu, zero zainteresowania. Napisałam mu wtedy wiadomość, że czuję się, jakby w ogóle się mną nie interesował, że wszędzie widzę zakochane pary, że jestem sama, że mój kolega wykazał więcej zainteresowania niż on.
Rano, kiedy łaskawie wstał o 12 po moim budzeniu, próbowałam z nim pogadać. Podniósł głos i powiedział, ze nie wie, co chciałam osiągnąć swoim wyjściem, że skoro się ze mną nie kontaktował, to mi ufał (a mi chodziło o zainteresowanie, nie zaufanie) i że nie wmówię mu, iż kiedy byłam sama na środku miasta, ktoś mnie akurat gwałcił, a zresztą nawet jeśli to on i tak nie zdążyłby dobiec. Po tych słowach odechciało mi się gadać.
Ubrał się, wyszedł się niby przejść, zniknął na kilka godzin. Napisałam smsa, gdzie jest, nic. Zadzwoniłam. Lekceważąco, zimno, powiedział, że jest w akademiku (koledzy...), a jak będzie, to wróci. Nie poczułam się jak ukochana kobieta, ale jak ścierwo. Ubrałam się i pojechałam do naszej wspólnej koleżanki, prosić ją o rozmowę z nim. Nie był w stanie - n******y, zjarany, cholera go wie. Znalazłam go w otoczeniu znajomych, w jakimś pokoju - zdjęłam z palca pierścionek, oddalam ze słowem "proszę", usłyszałam "dziękuję".
Na sobotę i niedzielę pojechał do siostry, przyjechał w poniedziałek po rzeczy. Wysłuchał mnie, ale to był monolog - miał podjętą decyzję. Płakałam, prosiłam, błagałam, przepraszałam za ten pierścionek - upokarzałam się jednym słowem. Nic. Sam przepraszam, za choćby te słowa o gwałcie, nie powiedział.
Trzy dni po rozstaniu już się widzieliśmy, tydzień później u mnie spał - nie kochaliśmy się, choć było blisko. Dwa tygodnie później znów przesiadywał, wtedy PO RAZ PIERWSZY udało nam sie porozmawiać i tak naprawdę wyjaśnić, co nas bolało i co się stało - ale decyzji nie zmienił. Potem znów przyjechał - chcieliśmy mieć kontakt po rozstaniu. Tydzień przed świętami wybuchła kłótnia, powiedziałam, że nie chcę mieć kontaktu przez mc, mają mi opaść emocje - szczególnie po tym, kiedy usłyszałam, iż powodem rozstania było to, że szukałam problemów tam, gdzie ich nie było. Uszanował to. Usunęłam wszystkie wspólne zdjęcia, on mnie zablokował. Po nowy roku zabrał resztę rzeczy, przekazała mu je moja koleżanka. Dowiedział się, że mam nowego faceta - zdementowałam to, powiedziałam, by w to nie wierzył, bo to nieprawda.
Nie mamy kontaktu de facto od 4 dni. Naprawdę chciałam jego powrotu, kocham go... Ale on mówi nie, dla niego sprawa jest skończona. Schudł, zmarniał, zapadł się w sobie, z tego co wiem, pije, jara.
Nie wiem, co mam myśleć :/ Byłam przekonana, że mnie kocha... Widziałam to po nim. Kilka dni przed rozstaniem planowaliśmy święta, sylwestra. Wszystko stało się tak nagle. Ponoć kluczowe w tej historii było oddanie przeze mnie pierścionka - ale przecież ja nie zrobiłam tego ot tak... Te słowa o gwałcie, to lekceważenie, zimno...
Jest po czym płakać panowie? I czy warto gdzieś tam o sobie przypominać?
On mimo wszystko odpisuje na moje wiadomości, a kiedy zadzwoniłam po radę i pomoc, udzielił mi jej - więc chyba nie jestem mu całkiem obojętna. Ale być ze mną nie chce :(
A propos tego, że nie wyszedł po mnie, kiedy byłam sama na mieście: jego kolega (któremu notabene mój były pokazywał wszystkie nasze smsy z kłótni), chłopak 21 lat, żadnej większej dojrzałości (guru mojego eksa :/) stwierdził, że na początku naszej znajomości mój facet potrafił przybiec do mnie z końca miasta, kiedy byłam na imprezie z koleżankami, bo mnie zdobywał, a jak już mnie zdobył, to chciał mi dać wolność...
Kto tu oszalał?
napisał/a: e-Lena 2015-01-17 18:36
Wprawdzie nie interesują Cię opinie żeńskiej części tej społeczności, ale i tak sobie tu napiszę, bo - jako przedstawicielka żeńskiej części tej społeczności - nie mogę się powstrzymać. Nie musisz czytać jak nie chcesz.

Dziewczyno - na litość boską! Rozumiem, że jako osoba pochodząca z rodziny z trudną historią możesz mieć problemy z nawiązywaniem zdrowych relacji, ale na takim poziomie zaawansowania chyba przydałby się ktoś z wiedzą specjalistyczną, kto pomógłby Ci przebudować swój świat na nowo - według jakichś dopuszczalnych norm. I nie piszę tego złośliwie, tylko jak najbardziej szczerze, bo dobraliście się ze swoim menem jak w korcu maku i jest to relacja czysto PATOLOGICZNA. W myśl powiedzenia "jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz" - sama się tak urządziłaś i sama pozwoliłaś sprowadzić się do roli popychadła. Chciałam napisać, że - prawdopodobnie ze strachu przed odrzuceniem - weszłaś w rolę jego matki, ale nawet matka czasami się czepia i stawia jakieś granice. Ty weszłaś w rolę jego babci - takiej, która kocha bezwarunkowo, niczego nie wymaga i zawsze zrobi dobre kakao. On robił co chciał, a Ty przepraszałaś za to, że żyjesz, głaskałaś go po głowie i pokazywałaś, że nie musi się liczyć z żadnym wypowiedzianym przez Ciebie słowem.

Obecnie facet stacza się na dno, a Ty lecisz za nim. Z własnej woli, bo on Cię nie chce i podkreśla to NA KAŻDYM kroku Znajdź jakiegoś dobrego terapeutę, uporządkuj swoje życie i spójrz w lustro bez wstydu. Aż przykro czyta się takie posty.
napisal(a):Byłam przekonana, że mnie kocha... Widziałam to po nim.

Chyba CHCIAŁAŚ to widzieć Z treści Twojego wpisu wyłania się zgoła odmienny obraz, bardzo niekorzystny dla Twojego księcia z bajki.
napisał/a: Rooda666 2015-01-17 19:10
Popieram e-Lenę w całej rozciągłości i podpisuję się pod każdym słowem.
No może oprócz

e-Lena napisal(a): Twojego księcia z bajki.
bo "księcia z bajki" ujęłabym w cudzysłów. Duży.

BlackJackRose, przeczytaj uważnie to, co napisała e-Lena i weź sobie do serca. Proszę.
napisał/a: BlackJackRose 2015-01-17 19:20
Dziewczęta dziekuje za Wasze opinie :)
Jednak nie zgodzę sie ze byłam "babcia"-to co opisałam tutaj,stanowiło ułamek.W wielu rzeczach stawiałam na swoim,upieralam sie i wygrywalam.Generalnie nie robiłam awantur,bo nie widziałam sensu.
Ale fakt,dałam sobie wejść na glowe,nawet jesli chodzi o prowadzeni domu...mysle ze wynika to z poczucia obowiązku opieki nad wszystkim i wszystkimi-DDA....:/ ale na terapie dla DDA juz chodzę wiec jest ok :)
Mysle ze to co sie stało moze tez wynikać ze wzorców jakie miał moj były,mama,super dobra,spokojna,uległa,iks lat temu walcząca z tata,ktory popijał.Siostra,ktora w podróż poślubna wyjechała z mężem i jego kolegami - i nie powiedziała ani słowa sprzeciwu.Wyrastal w takiej atmosferze,i dopoki ja na to szlam,było ok.Zaczelam sie stawiać,stało sie.
napisał/a: e-Lena 2015-01-17 19:40
BlackJackRose napisal(a):ale na terapie dla DDA juz chodzę wiec jest ok :)

Ufff...to kamień z serca. Ja będę trzymać kciuki, żebyś szybko wyszła na prostą, bo uwierz - można z tego wyjść i prowadzić normalne życie. Tylko nie daj się facetowi pociągnąć na dół, proszę Cię.
Rooda666 napisal(a):bo "księcia z bajki" ujęłabym w cudzysłów. Duży.

Co prawda, to prawda.
napisał/a: BlackJackRose 2015-01-17 19:55
Postaram się ;)
Od dawna wiedziałam, że mam problemy związane z tym, co zafundowała mi moja mama - ale mój partner o tym wiedział. Po trzech miesiącach od kiedy oficjalnie byliśmy parą doszło do sytuacji, w której powiedziałam mu wszystko - dlaczego nie lubię, kiedy zbyt dużo wypije (miałam przed oczami obraz z dzieciństwa), o swoich problemach z jedzeniem, anoreksja, bulimia, wiedział o wszystkim. I uwierzcie mi, dzielnie mnie znosił.
Nie byłam łatwym partnerem - leczyłam się na depresję, potrafiłam siąść na kanapie i płakać, miałam myśli samobójcze, o których wiedział. Czasami już nie wytrzymywał, denerwował się. Ale trwał przy mnie dzielnie. Potem utrata ciąży w pierwszych tygodniach, problemy zdrowotne z tarczycą, potwierdzona niepłodność - on cały czas był przy mnie.
I uwierzcie mi, zaczął się przy mnie zmieniać - ile zadowolenia miałam, kiedy na pytanie kolegów, czy zapali z nimi trawkę, odpowiadał: NIE, Monika będzie niezadowolona, nie mogę i nie chcę. Zdarzało się, jasne, ale raz na miesiąc, dwa.
Przeczytałam swój post, on brzmiał bardzo stronniczo - ja cudowna, matka cierpiąca, on wykorzystujący na całą szerokość mnie i moje dobro. Nieprawda. Szanował mnie, kochał, był we mnie wpatrzony, wierny, cierpliwie powtarzał, że kocha mnie taką jaka jestem, choć nie mogłam w to uwierzyć, mówił, jaka jestem piękna, kiedy szliśmy do łóżka.
Po prostu wiem, że zjebaliśmy to - i ja, i on. I myślę, że nie wynika to tyle z mojego syndromu DDA, tylko z naszej niedojrzałości i jego niewiedzy, że w związkach NAPRAWDĘ pojawiają się problemy. To, co przytrafiło się nam, było śmieszne.
Po prostu uważam, że przytrafiliśmy się sobie parę lat za wcześnie.
napisał/a: 1121 2015-01-18 12:47
Michał wyświadcza Ci olbrzymią przysługę i jeśli w niej wytrwa to być może będzie to ostatnia dobra rzecz w życiu, jaką zrobi. Obyś tylko się opamiętała, zanim on zmieni zdanie.
Co było do powiedzenia zostało już powiedziane.
napisał/a: BlackJackRose 2015-01-21 15:21
Cześć :)
Mam do Was pytanie: zakończyłam związek z ukochanym facetem w sposób dosyć burzliwy... Dużo osób mówi mi, że dobrze, iż tak się stało, bo miałam chłopca, nie faceta. Proszę o opinie.
Mieszkaliśmy u mnie, tzn mój tata zostawił nam mieszkanie, byśmy mieli łatwiejszy start. Ja pracowałam, wzięłam dziekankę, on się zwolnił z pracy, bo powiedział, że nie pogodzi jej ze studiami dziennymi. Wziął pieniądze o rodziców.
Ja płaciłam rachunki, on się tylko rozliczał ze mną. Ja rozdzielałam zadania, mówiłam, co trzeba zrobić danego dnia, bo on twierdził, że nie wie (wcześniej mieszkał w akademiku, więc sam musiał wszystko sobie zrobić). Nie widziałam, by nastawił pralkę, zakupy robiłam albo ja, albo razem, wracając z pracy, zawsze kupowałam mu jakiś upominek, taki drobny gest.
Jednocześnie wiem, że mnie kochał - mówił to i okazywał, widziałam to w jego oczach.
Miał grupę znajomych, poznanych jeszcze z akademika - przesiadywał u nich przed zajęciami, w przerwach między zajęciami, czasem po zajęciach. A w domu obowiązki... Złościł się, kiedy sama coś robiłam, a potem byłam niezadowolona, że mi nie pomógł. Generalnie, kiedy chciałam, żeby coś było zrobione, musiałam mówić. Zdarzało mu się też wracać do domu zjaranym, a kiedy zaczynało się picie, mój były zawsze był najbardziej pijany - wtedy kładłam do łóżka, czuwałam, jeśli wymiotował i gryzłam się w język. Każdemu się przecież zdarza.
Zdarzało się też tak, że np umówił się ze mną do kina, a ostatecznie poszedł ze znajomymi na imprezę. Albo powiedział, kiedy jeszcze pracował, że nie pójdzie dziś do pracy, wróci wcześniej, bo ma następnego dnia duże kolokwium. Odpracuje godziny w sobotę. Miał skoczyć do kolegów na piwo czy dwa, wracał po nocy zjarany. I najgorsze jest to, że on nigdy nie przeprosił, a jeśli, to tak na odwal się, bo uważał, że postępuje słusznie, a ja się czepiam.
Żeby nie było, obydwoje mamy ciężki charakter: jesteśmy uparci, z tym, że ja łatwiej ustępuję, jestem porywcza, impulsywna, on się łatwo obraża i zawsze ma być po jego. Nie szliśmy na kompromis, zawsze ja musiałam ustępować.
Pierwsza sprzeczka wybuchła pod koniec października - poszło o bałagan. O to, że wszędzie walają się naczynia, niewyrzucone śmieci. Nigdy nie robiłam awantur, nie czepiałam się, mógł wychodzić do kolegów, żadnej kontroli, nic. Zresztą z jego strony było tak samo. Ale wtedy nie wytrzymałam i podniosłam głos, spytałam, co on sobie wyobraża, że ja będę pracować, gotować, a on mi nawet nie pomoże w domu? Generalnie wyszła mała wymiana zdań, ale nie krzyczeliśmy nas siebie. Wyszłam się przejść, żeby ochłonąć, wstąpiłam do sklepu po zakupy - chciałam ugotować kolację, żeby pogadać. Wracam do domu, a on z torbami wyprowadza się do siostry zaczęłam płakać, kazałam mu wrócić do domu, nic. Pojechał, powiedział, że wróci za godzinę (jakby od razu nie mógł), ale wrócił. I siedząc w kuchni powiedział mi, że on nie wie, czy jest sens, że powinniśmy może sobie zrobić przerwę... Że od kiedy tata się wyprowadził, ciągle się spinamy (jak dla mnie, nie było żadnych spin, bo o niczym, co mogłoby mu się nie podobać, mi nie mówił!). Nie wierzyłam własnym uszom... Zaczęłam go przekonywać, prosić, tłumaczyć, widziałam, że wymyka mi się z rąk... Ale ostatecznie został.
Wiem, że popełniłam wtedy błąd - dałam sobie wejść na głowę.
Kłótnia, która doprowadziła do rozstania, "zaczęła się" parę dni wcześniej. Zaprosił do domu kolegów na walkę bokserską. Powiedziałam, że ok, ale ja idę na miasto, na kawę, nie będę z nimi siedzieć. Strzelił focha, powiedział, że jak przychodzą goście, to się nie wychodzi. Odpuściłam, zostałam. Parę dni później ja zaprosiłam koleżanki - stwierdził, że nie będzie z nami siedział, idzie do kumpli. Mogłam powiedzieć mu to, co on mi parę dni wcześniej ale odpuściłam, nie jestem taka. Poprosiłam tylko, by wrócił do domu, jak już moje koleżanki pojadą, a on wypije piwo.
I co? Piszę do niego smsa, że może wracać, a on do mnie, że idą z kolegami na kluby, pobawi się i wraca. Wkurzyłam się - znów zignorował moją prośbę, mógł chociaż inaczej to rozegrać, zadzwonić, spytać, czy może wybiorę się z nimi - raz, że byłam jego kobietą, a dwa, kiedyś imprezowaliśmy wszyscy razem i nie było problemu.
Zdenerwowałam się, stwierdziłam, że pierwszy raz się nie dam pogłaskać po głowie, ubrałam się i napisałam, że ja też w takim razie wychodzę sama.
Poszło o to, że nie zaproponował, żebym do nich dołączyła, ba - ja, jego kobieta, najważniejsza ponoć na świecie, byłam sama w centrum miasta, on nawet po mnie nie wyszedł z klubu, zero zainteresowania. Napisałam mu wtedy smsa, że czuję się, jakby kompletnie się mną nie interesował, że wszędzie widzę pary, a ja sama itp.
Rano łaskawie wstał po moim dwukrotnym budzeniu, obrażony. Chciałam z nim pogadać, powiedzieć, co mnie boli - to, że zignorował moją prośbę, że moje zachowanie było jego krzykiem o uwagę: gdy zaczynałam wcześniej rozmowę, bo czułam, że nie interesuje się mną tak, jak wcześniej, zbywał mnie. Dla siostry, kolegów robił wszystko od razu.
Uniósł się, powiedział, że nie wie, co chciałam osiągnąć swoim wyjściem, że skoro się do mnie nie odezwał, to mi ufał (a mi nie chodziło o zaufanie, tylko o zainteresowanie) i że nie wmówię mu, iż kiedy byłam sama na mieście, to ktoś mnie akurat gwałcił, a nawet jeśli, to i tak nie zdążyłby dobiec.
Po tych słowach odechciało mi się rozmawiać. On wyszedł, mówiąc, że idzie się przejść. Myślałam, że zaraz wróci. W końcu po 5 godzinach nie dawania znaku życia napisałam do niego smsa, co się dzieje - martwiłam się. Nie odpisał. Zadzwoniłam. Powiedział mi, że jest u kumpli w akademiku, a jak będzie, to wróci - lekceważąco, zimno, jak do szmaty, a nie do ukochanej kobiety. Ubrałam się, pojechałam do tego samego akademika poprosić naszą wspólną koleżankę o rozmowę z nim. Powiedział jej, że nie jest w stanie. Zagotowałam się: widziałam parę godzin wcześniej na grupie tego akademika, że szukał zielska - ostatecznie niby nie znalazł. Znalazłam go w jakimś pokoju, n********o, oczywiście w otoczeniu znajomych. Zdjęłam z palca pierścionek, nie zaręczynowy, ale srebrny pierścionek, który dostałam od niego na urodziny, powiedziałam "proszę", kładąc mu go na dłoń, odpowiedział "dziękuję".
Nie będę wnikać, co było potem, że oczywiście na weekend pojechał do siostry, wrócił po rzeczy w poniedziałek - bez rozmowy, z podjętą decyzją. Upokarzałam się przed nim, prosiłam, by został, przeprosiłam za ten pierścionek, ale był nieugięty - powiedział, że po tym coś w nim pękło. Powiedział, że mnie nadal kocha, ale już mu nie zależy, chce spokoju.
Uwierzcie mi - nigdy wcześniej nie zrobiłam takiej akcji. Ale wtedy nie wytrzymałam. Te słowa o gwałcie, jego foch, lekceważenie, zimno...
Długo obwiniałam się o to, co się stało, o to, co zrobiłam. Chciałam jego powrotu, ale on kategorycznie mówi NIE. Jego kumple, 20,21 lat, bez dziewczyn (nie mówiąc już o mieszkaniu z dziewczyną) powiedzieli, że pierścionka by nie wybaczyli - nie znając oczywiście żadnych innych faktów.
Nie wiem, czy walnęłam jego czy jego dumę.
Po rozstaniu mieliśmy całkiem fajny kontakt, do tygodnia przed świętami - wtedy się pokłóciliśmy, on powiedział, że szukałam problemów tam, gdzie ich nie było, ja, że nie docenił tego, co ma. Usunęłam wspólne zdjęcia, on mnie zablokował. Od tego czasu mamy kontakt baaaaardzo sporadyczny, przez smsy.
Czy ja się słusznie obwiniam...?
I czy jest nadzieja, że on przemyśli, że też zjebał, i będzie próbował ze mną nawiązać kontakt? Jego koledzy mówią, że dla niego sprawa jest zakończona - ale akurat oni nie są dla mnie autorytetami.
napisał/a: nuuutella 2015-01-21 15:27
Dziewczyno, jak Ty mozesz sie tak dawac poniewierać... nie miesci mi sie to w glowie...
napisał/a: Tigana 2015-01-21 15:36
oboje zachowywaliście się w wielu miejscach niedojrzale, nic dziwnego, że uczucia się wypaliły... Radziłabym wyciągnąć wnioski i nie popełniać tych samych błędów w kolejnym związku. A chłopaka sobie odpuść, on już zdecydownanie nie jest zainteresowany.
napisał/a: KokosowaNutka 2015-01-21 16:03
BlackJackRose, Ty serio masz nadzieje, ze jeszcze sie zejdziecie? Przeczytaj sobie kilka razy to co napisalas, moze Ci przejdzie. Tylko trzeciego tematu juz nie zakladaj bo sensu nie ma, dwa wystarcza.

Aha i mam nadzieje, ze dalej chodzisz na terapie. Trzymaj sie.
napisał/a: BlackJackRose 2015-01-21 16:08
Mam nadzieję, bo go kocham - i wiem, że on mnie kochał.
Wierzcie lub, to typ chłopaka, który raczej robi pewne nieświadomie, nie myśląc o konsekwencjach - a nie że z premedytacją krzywdzi.
Ja też nie mam łatwego charakteru.
A specjalista... To, że nie robiłam awantur świadczy, że potrzeba mi specjalisty? Za każdym razem jak coś zjebał, mówiłam, co mi się nie podoba. Ale nie uznaję wrzasków.